piątek, 29 listopada 2013

Ten

- Czas wyjść i się zabawić jak za starych dobrych czasów - Jonatan stanął w drzwiach sypialni z butelką piwa w ręku i szerokim uśmiechem na ustach. Podniosłam wzrok znad książki.
- O czym ty mówisz?
- Idziemy na miasto z chłopakami, chyba jeszcze pamiętasz jak się imprezuje - usiadł na łóżku obok mnie, szturchając mnie w ramię - Odkąd tu mieszkamy ani razu tak naprawdę się nie napiliśmy, czas to zmienić.
- Myślałam, że ten etap zostawiliśmy w Barcelonie - zaśmiałam się, odmawiając podstawianego mi pod nos piwa.
- Skarbie, nie mamy czterdziestu lat i dwójki dzieci za ścianą, to nic złego jak się czasem trochę zabawimy. Dawniej na samo słowo impreza już stałaś w blokach startowych, co się z tobą stało? - z rozbawieniem rozczochrał mi włosy - Będzie fajnie, chodź.
- Kto idzie? - westchnęłam, odkładając książkę
- Ox, Jack, Hector, Jon, Theo... I chyba właśnie tu są - uśmiechnął się szeroko słysząc dzwonek do drzwi.
- Jak to tutaj?
- Wpadli na piwko, potem lecimy na miasto. Ogarnij się, zrób się na bóstwo i chodź z nami - obdarzył mnie ostatnim uśmiechem i wyszedł z pokoju. Po chwili w korytarzu rozniósł się głośny śmiech grupy chłopaków. Chcąc, nie chcąc zwlekłam się z łóżka i podeszłam do szafy.
Pół godziny później stałam przed lustrem poprawiając sukienkę i co chwile przeczesując dłonią włosy. Chyba jeszcze pamiętasz jak to się robi.  Od tak dawna nie piłam dużych ilości alkoholu, że byłam pewna, że ta noc nie zakończy się najlepiej. Jesteśmy młodzi, trzeba się bawić. Wzięłam ostatni głęboki wdech i dołączyłam do chłopaków siedzących w salonie.



- W końcu mamy okazję się wspólnie napić - obok mnie pojawił się Hiszpan z szerokim uśmiechem i drinkiem w dłoni.
- Ty trochę nie za młody? - zaśmiałam się, obserwując jak na moje słowa wywraca oczami.
- Biorąc pod uwagę, że pierwszy raz piliśmy razem jakieś dwa lata temu, to chyba należy zignorować tę uwagę - uśmiechnął się, upijając swojego napoju - Jak się mieszka w Londynie?
- Przyjemniej niż się spodziewałam, nawet do pogody idzie się przyzwyczaić.
- Ale to nie to co Barcelona, niestety - zauważył, a ja musiałam mu przyznać racje - Czemu w ogóle wyjechałaś? Ze względu na dos Santosa?
- Też - westchnęłam i sięgnęłam po swojego drinka. Ten temat powodował, że miałam cholerną ochotę się napić - Pewne sprawy od których chciałam się odciąć
- I pewnie nie chcesz o tym gadać, spoko rozumiem - uśmiechnął się przyjaźnie - Fajnie, że tu jesteście.
- Bellerin, przestań wyrywać mi dziewczynę i stawiaj kolejkę - obok nas pojawił się Jonatan, radośnie obejmując mnie ramieniem.
- Ty nawet w Barcelonie tak nie imprezowałeś - spojrzałam na niego zaskoczona - Kim jesteś i co zrobiłeś z moim chłopakiem?
- Szaleć to szaleć skarbie - pocałował mnie w skroń po czym wręczył kieliszek - Za katalońską krew w Londynie! - wzniósł toast i wypił swoją porcje alkoholu.
- Myślisz, że pamięta, że jest z Meksyku? - Hector zwrócił się do mnie rozbawiony.
- Szczerze wątpię - zaśmiałam się, wypiłam wódkę i skierowałam się za swoim wstawionym chłopakiem na parkiet.



- Poczekaj, usiądźmy tu, proszę - Jona opadł na najbliższy murek a ja poszłam w jego ślady. Z ulgą zdjęłam z nóg obcasy. Sama się sobie dziwiłam, jak zaszłam na nich tak daleko - Jutro będzie ciężki dzień - mruknął chowając twarz w dłonie.
- Właściwie to od czterech godzin jest jutro - oparłam mu głowę na ramieniu z ulgą przymykając oczy. Nawet wtedy czułam jak świat wokół mnie wiruje.
- Kocham cię wiesz? - usłyszałam gdzieś nad swoim uchem.
- Ja ciebie też, Jona - uśmiechnęłam się pod nosem.
- Nie - mruknął, zmieniając pozycje i tym samym zmuszając mnie do podniesienia głowy. Spojrzałam na niego zaskoczona - Ja cię kocham tak bezgranicznie, nieskończenie i tak cholernie mocno, że sam nie potrafię tego ogarnąć. Po prostu patrzę na ciebie i wiem, że jesteś najpiękniejsza i najwspanialszą osobą, jaka kiedykolwiek chodziła po tej planecie i cały czas nie dowierzam, że to ja jestem tym szczęśliwcem, który może budzić się obok ciebie i zasypiać trzymając cię w ramionach. Nawet teraz, gdy jestem cholernie pijany, to ty jesteś jedyną rzeczą o której potrafię myśleć i teraz pragnę cię chyba nawet jeszcze mocniej niż normalnie, a myślałem, że to niemożliwe. Wiem, że to ty jesteś tą osobą, z którą chce się potykać wracając nad ranem do domu, oglądać wschody słońca na balkonie, wypijać hektolitry zielonej herbaty i oglądać durne seriale, których nie cierpię, ale zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa. Chcę żyć z tobą cholernie długo i cholernie szczęśliwie, chce żebyś mi urodziła cudownego syna, żebyśmy mogli wspólnie patrzeć jak rośnie i dorasta, jak popełnia pierwsze błędy, jak szykuje się na swoją pierwszą randkę i jak zakłada własną rodzinę. I żebyśmy przez cały ten czas tak mocno, mocno się kochali, żeby cały świat zazdrościł nam tej miłości. Wiem, ze to brzmi strasznie tandetnie, ale to jest jedyne czego naprawdę pragnę w życiu. No i może chciałbym teraz trochę wytrzeźwieć.







Nie chciałaś jechać do Barceony, to Barcelona przyjechała do Ciebie , pomyślałam, patrząc na okładki gazet i artykuły w nich, rozpisujące się o meczu z poprzedniego wieczoru. Dla całego miasta było to wielkie piłkarskie święto, jednak ja odczuwałam to nieco inaczej. Nie pojawiłam się zeszłego wieczoru na Emirates Stadium, mimo, że powinnam tam być aby wspierać Jonatana. Stchórzyłam. Nie chciałam znajdować się nawet w pobliżu Alcantary. Widok jego osoby na ekranie telewizora był dla mnie wystarczająco męczący. Obeszłam parę sklepów, kupując najpotrzebniejsze produkty i wróciłam do domu. Już w korytarzu usłyszałam śmiech i wesołe rozmowy, dochodzące z salonu. Weszłam do pokoju, a na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech.
- Bartra misiuuu - podbiegłam do przyjaciela i mocno się do niego przytuliłam. Chłopak uniósł mnie nad ziemię, mocno ściskając.
- Sto lat się nie widzieliśmy maluchu - zaśmiał się, stawiając mnie z powrotem na ziemi - Wyładniałaś.
- Londyński klimat mi służy - uśmiechnęłam się - Tobie trochę przybyło w barkach co? - szturchnęłam go w ramię.
- Sie odwiedza czasem siłownie - dumnie wypiął pierś na co oboje zareagowaliśmy śmiechem.
- Stary nie mogę nigdzie znaleźć tego otwieracza - w pokoju pojawił się kolejny z zawodników Barcelony, na którego widok już nie cieszyłam się tak bardzo.  Zmienił się przez te pare miesięcy. Musiałam przyznać, że zmężniał. Z dziecka, którym był gdy opuszczałam Barcelonę stał się mężczyzną. Jego muskulatura, podobnie jak w przypadku Bartry mocno się poprawiła, a na twarzy zawitał zarost. Pomimo całej nienawiści, jaka kłębiła się w moim sercu, musiałam przyznać, że wyglądał cholernie dobrze. Na mój widok niemrawo się uśmiechnął, drapiąc się z zakłopotaniem po głowie.
- Górna szuflada - mruknął dos Santos, patrząc na mnie przepraszająco.
- To ja wam nie będę przeszkadzać, mam parę spraw do załatwienia - mruknęłam, cofając się do przedpokoju.
- Poczekaj - Jonatan wybiegł za mną, łapiąc mnie za rękę - Nie wychodź.
- Naprawdę oczekujesz, że tu zostanę? Z nim? - wyrwałam rękę z jego uścisku.
- Proszę, chociaż spróbuj. Spędźmy jeden wieczór jak za starych dobrych czasów, bądźmy znowu zgraną paczką przyjaciół. Tak dawno się nie widzieliśmy.
- Nie wierzę, że naprawdę tego ode mnie oczekujesz. Ile razy mam ci powtarzać, że nie mam zamiaru z nim rozmawiać, ani odgrywać jakiejś głupiej szopki. Tej przyjaźni już nie ma, pogódź się z tym, wy się bawcie, ale ja w tym uczestniczyć nie będę.
- Zostań - usłyszałam za plecami Meksykanina. Zaśmiałam się ironicznie, patrząc na stojącego za nim chłopaka.
- Zapewne - mruknęłam naciskając na klamkę. Wyszłam z mieszkania zatrzaskując za sobą drzwi i ruszyłam przed siebie.
- Możemy chociaż chwile normalnie porozmawiać? - usłyszałam za sobą. Odwróciłam sie z niedowierzaniem.
- Teraz chcesz rozmawiać? Nie sądzisz, że jest już trochę za późno?
- Proszę, chcę tylko to wszystko wyjaśnić.
- Tu nie ma co wyjaśniać Rafa, ostatnio wyraziłeś się już dość dobitnie.
- Nie chciałem, żeby to wszystko się tak potoczyło, naprawdę. Wiem, że zawaliłem i to cholernie mocno, ale poniosłem tego konsekwencje i chcę to naprawić. Chcę żeby było jak dawniej. Przecież byliśmy sobie tak bliscy - podszedł bliżej, starając się złapać mnie za rękę, jednak odpowiednio szybko ja zabrałam.
- Jesteś żałosny, a ja nie mam ochoty nawet na ciebie patrzeć. Już jakiś czas temu ostatecznie wymazałam cię ze swojego życia i całkiem mi z tym dobrze, więc jakbyś mógł tego wszystkiego nie utrudniać...  Żegnaj Rafael, miło było cię znać... Do czasu - ostatni raz spojrzałam mu w oczy po czym odeszłam, zostawiając jego i wszystko co nas łączyło za sobą.




Nasza ostatnia rozmowa tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że nie myliłam się co do Ciebie. Podobno chciałeś, aby było jak dawniej, ale słowo Przepraszam nie potrafiło Ci przejść przez usta. To były tylko puste słowa rzucane na wiatr, przecież oboje dobrze wiemy jaki jesteś. 








***
w napływie weny z najkrótszego rozdziału z całego opowiadania stworzyłam zadziwiająco długi, jak na mnie. Ostatnio stałam się straszną minimalistką, wiem, że was nie rozpieszczam długością, przepraszam.
Zaległości w czytaniu i komentowaniu nadrobię w weekend,
a tymczasem zostawiam was z rozdziałem i lece świętować ciężko wypracowany weekend.
Za tydzien widzimy się na epilogu ;*

sobota, 23 listopada 2013

Nine

Jak co mecz, zajęłam swoje stałe miejsce na Emirates i zaciskając mocno kciuki i zapewne przeżywając to równie mocno jak on, wpierałam swojego najlepszego przyjaciela. Wraz z nim stresowałam się każdą akcją, denerwowałam po nieudanych próbach strzału, a nawet mogłabym przysiąc, że czułam jego ból, gdy padał na murawę po kolejnym faulu. Nigdy jednak nie czułam takiej radości jak wtedy, gdy to właśnie po jego strzale piłka znalazła się w siatce. Pękałam z dumy, wpadając w objęcia kolejnych przypadkowych osób. Stadion oszalał, a ja razem z nim. Mój kochany, mały Jona. Jego pierwsza bramka. Obserwowałam jak ciężko walczy na treningach, jak wypracowuje sobie miejsce w składzie, a teraz to wszystko przyniosło mu tą wspaniałą nagrodę. Jego pierwszy gol dla Arsenalu. Strzelony u siebie. Decydujący gol. To własnie ten strzał sprawił, że Kanonierzy wynieśli z tego spotkania trzy punkty. Kilka minut po tym strzale sędzia zakończył spotkanie, a ja czym prędzej pobiegłam do tunelu, do którego schodzili zawodnicy.




- Prosze, mój mistrzu - zaśmiałam się, podając chłopakowi kawałek ciasta, nad którym męczyłam się pół wieczora.
- Mam nadzieję, że nie masz w planach mnie tym otruć? - spojrzał na mnie podejrzliwie, dokładnie oglądając podany mu posiłek.
- Dokładnie taki jest plan, więc go nie psuj - zajęłam miejsce obok chłopaka, biorąc do ręki łyżeczkę, którą mu dałam - Masz nie protestować i grzecznie jeść - nałożyłam kawałek i starałam się wcelować do ust chłopaka. Fakt, że ten nie mógł przestać się śmiać, ani trochę tego nie ułatwiał. Zamiast w ustach, ciasto znalazło się na jego policzku, co wywołało kolejny atak śmiechu.
- Jak już masz mnie otruć to daj mi umrzeć czystym - zaśmiał się i nie pozostając dłużnym, rozprowadził ciasto po mojej twarzy. To rozpoczęło zaciętą wojnę na jedzenie, poduszki i co tylko było pod ręką. Śmialiśmy sie jak głupi, bawiąc się jak dzieci. To właśnie w nim lubiłam, prostymi gestami i zachowaniami sprawiał, że dobrze się bawiłam i byłam szczęśliwa.
- Ktoś tu chyba przegrał - uśmiechnął się pochylając się nade mną i uniemożliwiając mi wykonanie jakiegokolwiek ruchu.
- Masz przewagę w masie, to nie fear - skrzywiłam się.
- Chyba w rzeźbie - dumnie uniósł brwi - Jesteś cała w czekoladzie i po co ci to było - zaśmiał się, pochylając się jeszcze niżej. Ustami musnął kącik moich warg, pozbywając się z nich kawałów ciasta, a mnie przyprawiając o lekkie dreszcze - Dobre to ciasto - uśmiechnął się lekko, po czym ponownie się pochylił, tym razem natrafiając na moje usta. Całował delikatnie, jakby bał się mojej reakcji Niepewnie odwzajemniałam pocałunki, czując oblewającą mnie falę gorąca. Nie bardzo wierzyłam w to co się dzieje, ale chciałam w całości oddać się tej chwili. Chłopak minimalnie odchylił głowę, patrząc mi w oczy, a opuszkami palców wodząc po moim policzku.
- Wiem, że sporo przeszłaś - zaczął niepewnie, mówiąc cicho - i wiem, że pewnie jeszcze nie wszystkie rany, które zadał ci ten dupek się zabliźniły, ale chcę, żebyś wiedziała, że nie jesteś mi obojętna. Nigdy nie byłaś,a teraz to się tylko nasiliło. Nie traktuję cię jak zwykłej przyjaciółki. Zrozumiem, jeśli będziesz potrzebowała czasu, albo jeśli kompletnie nie będziesz odwzajemniała moich uczuć, po prostu - spuścił wzrok i westchnął zbierając siły na dalszą wypowiedź - Po prostu nie mogłem już dłużej dusić tego w sobie. Chcę, żebyś wiedziała, a co ty z tym zrobisz to już twoja decyzja.






- Co dzisiaj jemy? - podszedł do mnie obejmując mnie od tyłu, a podbródek opierajac na moim barku.
- To co sobie zrobimy - uśmiechnęłam się, odwracając się przodem do niego - I mówiłam, żebyś się tak nie psikał tymi perfumami, na kilometr cię czuć - zaśmiałam się bawiąc się kołnierzykiem jego koszulki.
- Wierz mi, że wolisz to, niż zapach, który unosi się w szatni po treningu - uśmiechnął się, skadając na moich ustach krótki pocałunek - Padam z głodu, jest coś do jedzenia?
- Zaraz będzie obiad, cierpliwości.
- Mam do ciebie pewną sprawę - zaczął niepewnie, opierając się o kuchenny blat.
- Co jest? - spytałam, nie przerywając przygotowywania posiłku.
- Za dwa tygodnie gramy Ligę Mistrzów w Barcelonie i chciałbym, żebyś ze mną pojechała... Odwiedzimy stare śmieci, spotkamy się ze wszystkimi, odwiedzisz ojca...
- Wiesz z czym wiąże się wyjazd do Barcelony i wiesz, że nie mam na to najmniejszej ochoty - mruknęłam, dalej nie podnosząc wzroku.
- Skarbie - westchnął, ponownie mnie obejmując - Może to już czas, żeby stanąć z nim twarzą w twarz, wyjaśnić to wszystko... Moglibyście przejść na jakieś neutralne stosunki, on naprawdę żałuje tego co zrobił.
- Więc teraz jesteś po jego stronie? - zdenerwowana, spojrzałam na chłopaka.
- To nie tak. Po prostu chcę odzyskać to, co mieliśmy, miszkając w Hiszpanii. Nasze relacje, ty, ja, Rafa i Marc, byliśmy nie rozłączni, a teraz nawet nie możemy się spotkać raz na jakiś czas.
- Byliśmy. To już nie wróci Jona, przykro mi. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście we trójkę dalej się przyjaźnili, ja z Marciem też nie mam zamiaru zrywać kontaktu, ale Alcantary nie chcę widzieć więcej na oczy, proszę cię, zrozum to. Boje się, że jeśli się z nim spotkam, to to wszystko wróci. To jak ważny dla mnie był, to jak bardzo go potrzebowałam i to jak mnie zranił. Nie czuje się na siłach, przechodzić przez to drugi raz. Jestem szczęśliwa tu i teraz, przy tobie i nie chcę niszczyć tego szczęścia. Nie chcę poświęcać mu już ani chwili ze swojego życia - czułam jak do oczu napływają mi łzy. Przetarłam je szybko wierzchem dłoni.
- Rozumiem - westchnął - Przepraszam, nie powinienem był rozpoczynać tego tematu.
- Będę cię wspierać przed telewizorem, dobrze?
- Okej - lekko się uśmiechnął, mocno mnie do siebie przytulając - Kocham cię - szepnął całując mnie w skroń.
- Ja ciebie też - wspięłam się na palce, aby go pocałować - A teraz daj mi dokończyć ten obiad bo oboje pomrzemy z głodu.





Czy spodziewałam się tego, że mnie i Jonatana połączy coś więcej niż przyjaźń? Nie wiem. On w tak idealny sposób zastąpił mi Ciebie. Był przy mnie zawsze gdy go potrzebowałam. Pokochałam go, za wszystkie jego wady i zalety. Za to, że był tak różny od Ciebie. Był troskliwy, opiekuńczy i to zawsze ja byłam dla niego najważniejsza. Wiesz jakie to przyjemne uczucie być przez kogoś tak bezgranicznie kochanym? Czuć się tak dobrze przy drugiej osobie, budzić się i zasypiać obok niej, mieć w niej jednocześnie partnera i najlepszego przyjaciela? Pomimo,że ta toksyczna znajomość z Tobą byla w pewnym stopniu pociągająca, to nigdy, przenigdy nie zastąpiłabym nią tego, co łączyło mnie z Jonatanem. Nie obchodziło mnie to, czy dalej Ci zależy, czy żyjesz jakby nigdy nic. Nie chciałam tego wiedzieć, bo kochałam i byłam kochana, a tym mężczyzną nie byłeś Ty.





***
błędy poprawię jutro bo dzisiaj nie mam już na to siły.
Borussia przegrała, Pogoń przegrała, życie jest do dupy.
No, ale chociaż Arturo aka Polski Neymar humor poprawił.
Jeszcze tylko jeden odcinek i epilog a ja utknęłam z moimi nowymi historiami...
zobaczymy jak to będzie ;)

piątek, 15 listopada 2013

Eight

Przepychałam się przez tłum, wymachując wszystkim przed twarzą plakietką, umożliwiającą mi dojście do tunelu. Po drobnej kłótni z ochroniarzem, wpadłam w zamierzone miejsce, zauważając w nim pierwszych Kanonierów. Z grupy piłkarzy wyszukiwałam swojego  przyjaciela. Musiałam jak najszybciej go przytulić, pogratulować mu. Właśnie zakończył się jego pierwszy mecz w składzie Arsenalu, na który wyszedł w pierwszej jedenastce. Spisał się niesamowicie, a ja pękałam z dumy.
- Dos Santos! - krzyknęłam, stajac na palcach, aby zauważył mnie w grupie innych znajomych i rodzin piłkarzy. Gdy mnie zauważył uśmiechnął się szeroko i od razu podbiegł do mnie, zamykając mnie w swym objęciu - Byłeś najlepszy - szepnęłam wtulając się w przyjaciela.
- Stres mnie troche zjadł, zwaliłem pare akcji - skrzywił się nieznacznie.
- Nawet mnie nie denerwuj, było bardzo dobrze! Idealnie się wpasowałeś w ten klub. No i do twarzy ci w czerwonym - zaśmiałam się poprawiając koszulkę chłopaka - Ale teraz idź się wykąpać bo strasznie śmierdzisz - z uśmiechem odepchnęłam go w kierunku szatni. Spuścił głowę i potulnie ruszył w danym kierunku.



- Mieszkamy tu już z pół roku, mógłbyś się w końcu nauczyć porządnie jeździć - zaśmiałam się, gdy chłopak znów pomylił drogi i z przyzwyczajenia chciał wjechać na prawy pas.
- Taka mądra, to sama prawko zrób.
- Po co, skoro mam prywatnego szofera - wzruszyłam ramionami, zmieniając stacje w radiu - Musimy kupić coś na kolacje, bo lodówka tradycyjnie świeci pustkami.
- Chińczyk? - nie czekając na odpowiedź, skręcił w odpowiednią ulicę i zatrzymał się przed barem z chińskim jedzeniem. Pół godziny później siedzieliśmy już w naszym wspólnym mieszkaniu, zajadając się kupionym jedzeniem.
- Myślisz, że jest jakaś szansa, że Boss mnie powoła do następnego meczu?
- No dzisiaj się tak wzorowo zaprezentowałeś, że powinieneś mieć zagwarantowaną posadkę w pierwszym składzie - uśmiechnęłam się, szukając czegoś w telewizji.
- Już się nie naśmiewaj, serio pytam. Czuję, że mogłem zagrać lepiej - westchnął, kładąc głowę na oparciu kanapy.
- Zawsze można zagrać lepiej. Ty pokazałeś co potrafisz, ale to już nie Barca B, nie będzie tak łatwo i dobrze o tym wiesz. W tym klubie jest masa utalentowanych zawodników a ty musisz sobie wywalczyć pozycje. Na razie jesteś na dobrej drodze, nie zwal tego - szturchnęłam go w ramię,  starając się rozluźnić atmosferę - Jakiś serial?
- Wsystko byle nie Plotkara, nie dam się znowu w to wrobić, nie ma szans - pokręcił energicznie głową, wymachując widelcem, starając się pokazać swoje niezadowolenie - Ostatnio wytrzymałem trzy odcinki, wystarczy i na resztę życia.
- Nie znasz się - westchnęłam z niezadowoloną miną - To co oglądamy?
- Dexter - rzucił pewnie, sięgając po laptopa. Westchnęłam i chcąc nie chcąc, zgodziłam się.
Bardzo dobrze mi się z nim mieszkało, świetnie się dogadywaliśmy i pomimo, że często nie zgadzaliśmy się w mniej lub bardziej istotnych kwestiach, to zawsze dochodziliśmy do porozumienia. On wspierał mnie w nauce i poszukiwaniu pracy, ja jak tylko mogłam motywowałam go i dodawałam wiary w siebie, gdy wracał zrezygnowany z treningu.  Szybko zaaklimatyzowaliśmy się w stolicy Anglii i bez większych problemów rozpoczęliśmy nowy etap życia.




- Jeśli zjadłeś mój jogurt, to przysięgam ci, że nie żyjesz - krzyknęłam wchodząc z kuchni do salonu, który zajmować Meksykanin.
-  Poczekaj chwile - zaśmiał się, zwracając się do osoby, z która rozmawiał przez telefon - Jego ważność upłynęła tydzień temu, więc go wyrzuciłem, nie ma za co - uśmiechnął się szeroko, po czym powrócił do rozmowy - Dokładnie, nic się nie zmieniło.
- Kto to? - zajęłam miejsce obok chłopaka, szturchając go w ramię.
- Nieważne - pokazał mi język.
- Jeśli to Bartra, to przekaż mu, że dalej jestem obrażona za to jak sie ostatnio rozłączył na skypie.
Jona pokiwał głową, bez większego entuzjazmu.
- Nie wiem Rafa, serio - mruknął, patrząc na mnie przepraszającym wzrokiem.
- Oh... - westchnęłam podnosząc się z kanapy - W takim razie nieważne.



Zabawne jak sprawnie poszło mi układanie sobie życia bez Ciebie. Przyznaje, początkowo wiele nocy spędziłam płacząc i wspominając te wszystkie lata, które spędziliśmy razem, ale z czasem to wszystko minęło. Cały ból, tęsknota. Zostawiłeś po sobie tylko ogromną pustkę, częściowo wypełnioną nienawiścią do Twojej osoby. Unikałam kontaktu z Tobą jak tylko mogłam, nie chciałam rozdrapywać starych ran, ponownie przechodzić przez to wszystko. Wymazałam Cię ze swojego życia i tak miało pozostać.Żyłam i cieszyłam się życiem bez Pana, Panie Alcantara. 




***
na szybko, bo oglądam mecz, sama nie wiem po co.
następny za jakiś tydzień.

czwartek, 7 listopada 2013

Seven

Słone łzy przesłaniały mi obraz, więc co chwila potykałam się o gruz rozciągający się pod moimi nogami. Dawne, opuszczone osiedle, część Barcelony, której nikt nie chciał oglądać, a mimo wszystko nie dało się wymazać jej istnienia. Dla mnie to miejsce było moją odskocznią od rzeczywistości. Chociaż, może właśnie tutaj miała odwagę się jej przeciwstawić? To zawsze tu przychodziłam z najgorszymi problemami i siedząc godzinami na schodach do połowy zburzonej klatki jednego z bloków szukałam wyjścia z sytuacji. Byłam sama, tylko ja i rozsadzające głowę myśli. Tego właśnie potrzebowałam w tej chwili. Zmęczona wojną z nieprzyjemnym podłożem, usiadłam na jednym z murków, chowając twarz w dłonie. Starałam się jakoś ułożyć całą sytuację w głowie, ale nie potrafiłam. Nie potrafiłam znaleźć żadnego wytłumaczenia dla postępowania Alcantary, nie umiałam go usprawiedliwić, ani pogodzić się z faktem, że go straciłam.
Był nieodłączną częścią mojego życia, a teraz... Nie było go. Była tylko ogromna nienawiść jaką po sobie zostawił. Każda komórka mojego ciała tętniła nienawiścią do Brazylijczyka. Jednym ruchem zerwałam z szyi naszyjnik, który był prezentem od niego, rzucając go na oślep przed siebie. Wzięłam głęboki wdech starając się uspokoić. Nie chciałam płakać. Nie chciałam cierpieć. Byłam silna. Chciałam być.
- Widzę, że ktoś odkrył moją miejscówkę - usłyszałam za plecami i odruchowo przetarłam oczy, pozbywając się spływających łez - Co Ty tu robisz? - Obok mnie usiadł Jonatan z typowym dla niego uśmiechem - Ej co jest, płakałaś? - spojrzał na mnie zaniepokojony.
- Nie, coś ty - wymusiłam uśmiech, przecierając dłońmi twarz.
- Więc chcesz mi powiedzieć, że ten rozmazany makijaż to nowa moda? - prychnął pod nosem - Mów co jest.
- Nieważne, serio. Już jest okej - ponownie przywołałam na twarz uśmiech, który nie miał w sobie nic szczerego. Zauważyłam, że Jona podnosi coś z ziemi. Naszyjnik, który przed chwilą wyrzuciłam.
- Co zrobił? - spytał, patrząc na mnie smutno.
- Zdecydowanie przesadził - spuściłam wzrok - To koniec, nie chce go więcej znać, nie chcę go więcej widzieć, chce uciec jak najdalej od niego, od tego miasta, od tego całego syfu. Chce zacząć od nowa...
Nic nie mówiąc, przytulił mnie do siebie, a ja potulnie wtuliłam się w niego.
- Nienawidzę go, tak strasznie mocno go nienawidzę - szepnęłam zaciskając pięści na bluzie chłopaka. Pogładził mnie po włosach, starając się trochę uspokoić.
- Wiesz jaki on jest, najpierw gada, dopiero potem myśli.
- Ale to nie znaczy, że może mnie dowolnie obrażać, a ja będę się na to godzić. Mam dość, chce stąd wyjechać, odciąć się od niego.
- Myślisz, że Londyn będzie dobrym pomysłem? - zapytał, a ja zaskoczona podniosłam głowę, patrząc na niego ze zdezorientowaniem - Londyn - kontynuował spokojnie - Powiedziałaś, że chciałabyś wyjechać, może być Londyn?
- Mówisz serio?
- Jak najbardziej. Wyjedziemy razem, znajdziemy sobie jakieś mieszkanie, zaczniemy od nowa - uśmiechnął się niepewnie.
- Przecież nie możesz od tak wyjechać, masz klub, obowiązki... - przyglądałam mu się, dalej nic nie rozumiejąc.
- Nie jestem już zawodnikiem FC Barcelony - uśmiechnął się pod nosem.
- Słucham?! - nie wierzyłam własnym uszom, nie wiedziałam o co chodzi i coraz bardziej się w tym gubiłam.
- Skończył mi się kontrakt, jutro jadę do Anglii, podpisać nowy. Z Arsenalem.
- Żartujesz, prawda?
- Nie - uśmiechnął się - To jak? Pojedziesz ze mną i pomożesz mi z angielskim?
Uśmiechnęłam się pod nosem. Decyzję podjęłam w sekundę. Pokiwałam głową, patrząc na chłopaka. Uśmiechnął się szeroko ponownie mnie przytulając. 
- Podbijemy razem świat - zaśmiał się - Razem zawsze łatwiej niż samemu.



To był nasz ostateczny koniec. Przekreśliłeś wszystko tymi kilkoma zdaniami. Jeszcze tego samego wieczora pakowałam walizki, tłumacząc ojcu, że to będzie dla mnie najlepsze rozwiązanie. Nie wiedziałam co czeka mnie w Londynie, ale jednego byłam pewna - wszystko będzie lepsze od Ciebie. Jedyne, co było dla mnie cholernie trudne podczas tego wyjazdu to pożegnanie z Bartrą. Nie chciałam go zostawiać samego, bo przecież na Ciebie już liczyć nie mógł, ale nie mogłam dłużej żyć w tym mieście. Nie mogłam żyć w pobliżu Ciebie. I wiesz co? Od tego dnia moje życie było już tylko coraz lepsze. Chyba powinnam Ci podziękować.







***
Krótko, mały zwrot akcji, zbliżamy się do końca. 
Dziękuję za wszystkie miłe słowa, do zobaczenia za tydzień ;)
Mockingjay