sobota, 23 listopada 2013

Nine

Jak co mecz, zajęłam swoje stałe miejsce na Emirates i zaciskając mocno kciuki i zapewne przeżywając to równie mocno jak on, wpierałam swojego najlepszego przyjaciela. Wraz z nim stresowałam się każdą akcją, denerwowałam po nieudanych próbach strzału, a nawet mogłabym przysiąc, że czułam jego ból, gdy padał na murawę po kolejnym faulu. Nigdy jednak nie czułam takiej radości jak wtedy, gdy to właśnie po jego strzale piłka znalazła się w siatce. Pękałam z dumy, wpadając w objęcia kolejnych przypadkowych osób. Stadion oszalał, a ja razem z nim. Mój kochany, mały Jona. Jego pierwsza bramka. Obserwowałam jak ciężko walczy na treningach, jak wypracowuje sobie miejsce w składzie, a teraz to wszystko przyniosło mu tą wspaniałą nagrodę. Jego pierwszy gol dla Arsenalu. Strzelony u siebie. Decydujący gol. To własnie ten strzał sprawił, że Kanonierzy wynieśli z tego spotkania trzy punkty. Kilka minut po tym strzale sędzia zakończył spotkanie, a ja czym prędzej pobiegłam do tunelu, do którego schodzili zawodnicy.




- Prosze, mój mistrzu - zaśmiałam się, podając chłopakowi kawałek ciasta, nad którym męczyłam się pół wieczora.
- Mam nadzieję, że nie masz w planach mnie tym otruć? - spojrzał na mnie podejrzliwie, dokładnie oglądając podany mu posiłek.
- Dokładnie taki jest plan, więc go nie psuj - zajęłam miejsce obok chłopaka, biorąc do ręki łyżeczkę, którą mu dałam - Masz nie protestować i grzecznie jeść - nałożyłam kawałek i starałam się wcelować do ust chłopaka. Fakt, że ten nie mógł przestać się śmiać, ani trochę tego nie ułatwiał. Zamiast w ustach, ciasto znalazło się na jego policzku, co wywołało kolejny atak śmiechu.
- Jak już masz mnie otruć to daj mi umrzeć czystym - zaśmiał się i nie pozostając dłużnym, rozprowadził ciasto po mojej twarzy. To rozpoczęło zaciętą wojnę na jedzenie, poduszki i co tylko było pod ręką. Śmialiśmy sie jak głupi, bawiąc się jak dzieci. To właśnie w nim lubiłam, prostymi gestami i zachowaniami sprawiał, że dobrze się bawiłam i byłam szczęśliwa.
- Ktoś tu chyba przegrał - uśmiechnął się pochylając się nade mną i uniemożliwiając mi wykonanie jakiegokolwiek ruchu.
- Masz przewagę w masie, to nie fear - skrzywiłam się.
- Chyba w rzeźbie - dumnie uniósł brwi - Jesteś cała w czekoladzie i po co ci to było - zaśmiał się, pochylając się jeszcze niżej. Ustami musnął kącik moich warg, pozbywając się z nich kawałów ciasta, a mnie przyprawiając o lekkie dreszcze - Dobre to ciasto - uśmiechnął się lekko, po czym ponownie się pochylił, tym razem natrafiając na moje usta. Całował delikatnie, jakby bał się mojej reakcji Niepewnie odwzajemniałam pocałunki, czując oblewającą mnie falę gorąca. Nie bardzo wierzyłam w to co się dzieje, ale chciałam w całości oddać się tej chwili. Chłopak minimalnie odchylił głowę, patrząc mi w oczy, a opuszkami palców wodząc po moim policzku.
- Wiem, że sporo przeszłaś - zaczął niepewnie, mówiąc cicho - i wiem, że pewnie jeszcze nie wszystkie rany, które zadał ci ten dupek się zabliźniły, ale chcę, żebyś wiedziała, że nie jesteś mi obojętna. Nigdy nie byłaś,a teraz to się tylko nasiliło. Nie traktuję cię jak zwykłej przyjaciółki. Zrozumiem, jeśli będziesz potrzebowała czasu, albo jeśli kompletnie nie będziesz odwzajemniała moich uczuć, po prostu - spuścił wzrok i westchnął zbierając siły na dalszą wypowiedź - Po prostu nie mogłem już dłużej dusić tego w sobie. Chcę, żebyś wiedziała, a co ty z tym zrobisz to już twoja decyzja.






- Co dzisiaj jemy? - podszedł do mnie obejmując mnie od tyłu, a podbródek opierajac na moim barku.
- To co sobie zrobimy - uśmiechnęłam się, odwracając się przodem do niego - I mówiłam, żebyś się tak nie psikał tymi perfumami, na kilometr cię czuć - zaśmiałam się bawiąc się kołnierzykiem jego koszulki.
- Wierz mi, że wolisz to, niż zapach, który unosi się w szatni po treningu - uśmiechnął się, skadając na moich ustach krótki pocałunek - Padam z głodu, jest coś do jedzenia?
- Zaraz będzie obiad, cierpliwości.
- Mam do ciebie pewną sprawę - zaczął niepewnie, opierając się o kuchenny blat.
- Co jest? - spytałam, nie przerywając przygotowywania posiłku.
- Za dwa tygodnie gramy Ligę Mistrzów w Barcelonie i chciałbym, żebyś ze mną pojechała... Odwiedzimy stare śmieci, spotkamy się ze wszystkimi, odwiedzisz ojca...
- Wiesz z czym wiąże się wyjazd do Barcelony i wiesz, że nie mam na to najmniejszej ochoty - mruknęłam, dalej nie podnosząc wzroku.
- Skarbie - westchnął, ponownie mnie obejmując - Może to już czas, żeby stanąć z nim twarzą w twarz, wyjaśnić to wszystko... Moglibyście przejść na jakieś neutralne stosunki, on naprawdę żałuje tego co zrobił.
- Więc teraz jesteś po jego stronie? - zdenerwowana, spojrzałam na chłopaka.
- To nie tak. Po prostu chcę odzyskać to, co mieliśmy, miszkając w Hiszpanii. Nasze relacje, ty, ja, Rafa i Marc, byliśmy nie rozłączni, a teraz nawet nie możemy się spotkać raz na jakiś czas.
- Byliśmy. To już nie wróci Jona, przykro mi. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście we trójkę dalej się przyjaźnili, ja z Marciem też nie mam zamiaru zrywać kontaktu, ale Alcantary nie chcę widzieć więcej na oczy, proszę cię, zrozum to. Boje się, że jeśli się z nim spotkam, to to wszystko wróci. To jak ważny dla mnie był, to jak bardzo go potrzebowałam i to jak mnie zranił. Nie czuje się na siłach, przechodzić przez to drugi raz. Jestem szczęśliwa tu i teraz, przy tobie i nie chcę niszczyć tego szczęścia. Nie chcę poświęcać mu już ani chwili ze swojego życia - czułam jak do oczu napływają mi łzy. Przetarłam je szybko wierzchem dłoni.
- Rozumiem - westchnął - Przepraszam, nie powinienem był rozpoczynać tego tematu.
- Będę cię wspierać przed telewizorem, dobrze?
- Okej - lekko się uśmiechnął, mocno mnie do siebie przytulając - Kocham cię - szepnął całując mnie w skroń.
- Ja ciebie też - wspięłam się na palce, aby go pocałować - A teraz daj mi dokończyć ten obiad bo oboje pomrzemy z głodu.





Czy spodziewałam się tego, że mnie i Jonatana połączy coś więcej niż przyjaźń? Nie wiem. On w tak idealny sposób zastąpił mi Ciebie. Był przy mnie zawsze gdy go potrzebowałam. Pokochałam go, za wszystkie jego wady i zalety. Za to, że był tak różny od Ciebie. Był troskliwy, opiekuńczy i to zawsze ja byłam dla niego najważniejsza. Wiesz jakie to przyjemne uczucie być przez kogoś tak bezgranicznie kochanym? Czuć się tak dobrze przy drugiej osobie, budzić się i zasypiać obok niej, mieć w niej jednocześnie partnera i najlepszego przyjaciela? Pomimo,że ta toksyczna znajomość z Tobą byla w pewnym stopniu pociągająca, to nigdy, przenigdy nie zastąpiłabym nią tego, co łączyło mnie z Jonatanem. Nie obchodziło mnie to, czy dalej Ci zależy, czy żyjesz jakby nigdy nic. Nie chciałam tego wiedzieć, bo kochałam i byłam kochana, a tym mężczyzną nie byłeś Ty.





***
błędy poprawię jutro bo dzisiaj nie mam już na to siły.
Borussia przegrała, Pogoń przegrała, życie jest do dupy.
No, ale chociaż Arturo aka Polski Neymar humor poprawił.
Jeszcze tylko jeden odcinek i epilog a ja utknęłam z moimi nowymi historiami...
zobaczymy jak to będzie ;)

7 komentarzy:

  1. Szczerze mówiąc nie spodziewałam się Rafy :) Bardzo mi się podoba! Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. yay, ja wiedziałam, że tą dwójke w końcu musi połączyć coś więcej niż tylko przyjaźń, Jona okazał się niezastąpionym lekarstwem na ból, jaki zadał Rafa, mam tylko nadzieję, że ten związek przetrwa nieuchronne spotkanie z Rafą, bo takie jak mniemam w przyszłości musi w końcu nastąpić...
    może to i lepiej, że nie chciała pojechać do Barcelony, ale z drugiej strony, prędzej czy później to sie i tak stanie, więc, po co to odkładać?

    pisz szybko następny, a w międzyczasie możesz zajrzeć na why-do-you-build-me-up.blogspot.com, gdzie pojawiła się nowość!!
    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po pierwsze tradycyjnie przepraszam, że pojawiam się tu stanowczo za rzadko, ale mój grafik ostatnio jest dla mnie bezlitosny i wciąż brakuje mi jednej godziny w dobie, żeby wszystko ogarnąć jak trzeba. A zwłaszcza blogowy świat.
    Po poprzednim rozdziale bardzo się cieszyłam, że Carmen i Jona dobrze się dogadują, nawet przeszło mi przez myśl, że fajnie by było im razem tylko, że szkoda by było Jona na taką zapchaj-dziurę po Rafię. A wiadomo, że trudno go zastąpić, nawet ze wszystkimi wadami i zaletami jest cholernie pociągający...
    Ale potem nadszedł nowy rozdział i zrozumiałam, że jedyną osobą która może dać Carmen prawdziwe szczęście jest Jona. Nikt inny, Rafa nie ma szans w walce z nim, nawet jeśli chciałoby mu się w tym wyścigu startować. Jeśli Carmen jest rzeczywiście szczęśliwa to mam nadzieję, że niczego nie zepsuje pod wpływem chwili i podczas nieuchronnego i tak spotkania z Rafą. Prędzej czy później będzie musiała zabić demony przeszłości.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Jona to kapitalny przyjaciel! Trochę się bałam, że to wspólne mieszkanie zbliży ich do siebie nawzajem i jednocześnie zniszczy przyjaźń... " - to napisałam pod ostatnim rozdziałem. Hm, w połowie moje myślenie było dobre. Tia, przyjaźń damsko-męska :/ Legenda głosi, że takowa istnieje. Ale póki co jest pięknie <3

    OdpowiedzUsuń
  5. http://bazgroly-zielonej.blogspot.com/ zapraszam (:

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja wiedziałam, że tak będzie! :P
    Rozdział mimo wszystko bardzo mi się podoba, ale jestem zdania, że Carmen mimo wszystko powinna lecieć z Jona do Barcelony. Kiedyś w końcu będzie musiała stawić czoła Rafinhi a z biegiem czasu wcale nie będzie łatwiej.
    P.S. Zapraszam na kolejny rozdział na www.eternity-to-break-us.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Szkoda,że Carmen nie chce lecieć z Joną do Barcelony ;c . Przykre,że to co łączyło ją i Rafe się skończyło. Rozdział jest świetny ; ))
    Pozdrawiam ;333

    OdpowiedzUsuń

Mockingjay