- Trenuje -Marc z wyczuwalną ironią prychnął pod nosem.
- W sumie po co pytam...
Odkąd Alcantara otrzymał zielone światło do trenowania, nie przepuszczał żadnej okazji, aby przyspieszyć swój powrót do formy. Większość dnia spędzał w ośrodku treningowym, na murawie lub na siłowni. Odciął się od jakiegokolwiek życia towarzyskiego. Z chłopakami spotykał się już jedynie podczas treningów drużyny, ode mnie nie odbierał nawet telefonów. Nie odzywał się od dwóch tygodni, a ja nie potrafiłam ukrywać, że sprawia mi tym spory ból. Po tym, jak spędzaliśmy wspólnie niemal każdą chwilę, jak wspólnie przechodziliśmy przez jego rehabilitację, jak wspierałam go na każdym kroku,on jak gdyby nigdy nic, wypiął się na nas wszystkich. Górę wzięła jego ambicja i pragnienie sławy. Jego głównym celem stał się powrót do zespołu i droga na szczyt piłkarskiej kariery. Z czasem przyzwyczaiłam się do ciągłej nieobecności młodego Alcantary, nie wyczekiwałam momentu, kiedy pojawi się w moich drzwiach, czy gdy na wyświetlaczu mojego telefonu zawita jego imię. To nie miało nastąpić, a ja oswajałam się z ową myślą.
- Wpadł w manię treningu, trochę ochłonie i wszystko wróci do normy - mruknął dos Santos, który jako jedyny szukał jeszcze jakiegoś usprawiedliwienia dla zachowania Brazylijczyka.
- Kochany, naiwny Jona - zaśmiał się Bartra - Dopóki nie będzie potrzebował pomocy, nie licz na to, że się odezwie.
- Stara się nadrobić stracony czas, to przecież normalne - usilnie ustawał przy swoim. Katalończyk nie chcąc się kłócić, jedynie pokiwał głową.
- Przynajmniej teraz jestem najlepszy w Fifę z całego towarzystwa - Marc zadowolony rozsiadł się wygodnie na fotelu.
- Chciałbyś cieniasie - zaśmiałam się i sięgnęłam po pady - Szybka rundka i się przekonamy.
Tak nagle zniknąłeś z mojego życia... Jednego dnia siedzieliśmy, wspólnie ciesząc się z Twojego powrotu do treningów, by następnego nie dostać choćby głupiego sms'a czy innego znaku życia od Twojej osoby. Nie dostałam go też dnia nstępnego, czy przez następny miesiąc. Nie mam pojęcia co się z Tobą stało, czemu się tak zachowywałeś. Mam tylko nadzieję, że osiągnąłeś zamierzany efekt. A ja? Jakoś radziłam sobie bez Ciebie. Było ciężko i tęskniłam jak cholera, ale Marc i Jona tak bardzo starali się zakryć pustkę, którą po sobie zostawiłeś. W końcu nauczyłeś mnie żyć bez siebie. Wkrótce nauczyłeś mnie również nienawidzić.
Siedziałam w kuchni, nie przestając się śmiać z opowiadanych przez blondyna żartów. Ostatnimi czasy mój kontakt z kolegą z klasy, Davidem zdecydowanie uległ polepszeniu, więc jego częste wizyty stały się normalnością. Czasami, jak zeszłej nocy, zostawał u mnie na noc, gdy nie zdążyliśmy nacieszyć się sobą za dnia. Teraz siedział naprzeciw mnie popijając parującą kawę i opowiadając te swoje głupie historyjki, a ja znów czułam się szczęśliwa. Można powiedzieć, że zastąpił mi Rafę, był jego nową, niedoskonałą wersją. Bo przecież nikt nie mógł dorównać oryginałowi. Mi to jednak wystarczało. Te rozczochrane blond włosy, nieliczne piegi i szeroki, szczery uśmiech stały się moją ostoją. To właśnie David sprawiał, że śmiałam się w głos, mimo, że przed chwilą jeszcze miałam ochotę się rozpłakać, to on wykłócał się ze mną, kto robi lepszą kawę i starał się udowodnić, że koszykówkę też da się lubić. Był, a to wystarczało.
- Wskakuj w dresy, idziemy porzucać - zawołał zadowolony podnosząc się z krzesła. Widząc moją skrzywioną minę roześmiał się i podszedł do mnie - Nie ma nie, nauczę Cię conieco.
Nie potrafiłam mu się oprzeć więc chwilę później już zmierzaliśmy w stronę osiedlowego boiska.
Nigdy nie byłam przekonana co do tego sportu, jednak David sprawił, że świetnie się bawiłam.
- Stary ona nie cierpi kosza, daj se spokój - usłyszałam za plecami gdy starałam się wyrwać chłopakowi piłkę z rąk. Odsunął się ode mnie spoglądając na postać stojącą za nami - Na takie marne zagrywki to ty jej nie wyrwiesz, więc sobie daruj. Możesz już iść, narazie.
Blondyn spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Spuściłam wzrok zagryzając wargi.
- Nie musisz tego słuchać, więc chyba faktycznie lepiej jak pójdziesz. Wyjaśnię to i zadzwonie później, okej? - spojrzałam na niego niepewnie.
- Jesteś pewna? - Kiwnęłam głową mrucząc ciche przepraszam. Z lekkim zawahaniem chłopak sięgnął po piłkę i całując mnie w policzek, oddalił się.
- Co to kurwa miało być? - podeszłam do chłopaka stojącego przy ławce. Ten roześmiał się kręcąc głową.
- Nie powiesz mi, że masz aż tak słaby gust.
- Ciebie akurat to powinno najmniej obchodzić - skrzyżowałam ręce na piersi, patrząc na niego gniewnie - Możesz mi lepiej powiedzieć czym byłeś tak cholernie zajęty, przez ostatni miesiąc, że nie raczyłeś się słowem odezwać.
- I z tej desperacji, że ja się nie odzywam zaczęłaś się puszczać z jakimiś blond pedałami? - prychnął pod nosem, mierząc mnie wzrokiem.
- Słucham? Kurwa Rafa, co się z Tobą dzieje?
- Ze mną? Raczej mi powiedz co jest z tobą, że takie byle chucherko cię zadowala. Ale przyznaj - chwycił mnie za ramię, pochylając się nade mną - Mi nikt nie dorówna - uśmiechnął się szeroko, a ja z obrzydzeniem wyrwałam rękę z jego ościsku i cofnęłam się kilka kroków.
- Nie mam pojęcia kim jesteś, ale nie chcę cię znać, dla mnie właśnie przestałeś istnieć - starając się powstrzymać napływające łzy, ruszyłam w stronę bloków.
- I tak jeszcze zatęsknisz i do mnie wrócisz - Usłyszałam jak woła za mną i przyspieszyłam zaciskając pięści. Nigdy nie czułam równie silnej nienawiści co w tej chwili. Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, jak rozładować gniew. Było tylko jedno miejsce, które przyszło mi na myśl.
***
Mogę się pochwalić, że przed chwilą napisałam epilog do tego opowiadania. Dobijemy do dziesiątego odcinka i kończymy ;)
Coraz sprawniej idzie mi pisanie historii o Kubie Koseckim, więc myślę, że po zakończeniu tego opowiadania, ruszę z tamtym projektem.
Nielicznym, którzy zostali z tą historią, dziękuję i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną do końca ;)
A mojemu najukochańszemu, biednemu Jonathanowi życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
Kontuzje są do dupy.