poniedziałek, 28 października 2013

Six

- Co z Rafą? - spytałam, przyglądając się transmitowanemu w telewizji meczowi.
- Trenuje -Marc  z wyczuwalną ironią prychnął pod nosem.
- W sumie po co pytam...
Odkąd Alcantara otrzymał zielone światło do trenowania, nie przepuszczał żadnej okazji, aby przyspieszyć swój powrót do formy. Większość dnia spędzał w ośrodku treningowym, na murawie lub na siłowni. Odciął się od jakiegokolwiek życia towarzyskiego. Z chłopakami spotykał się już jedynie podczas treningów drużyny, ode mnie nie odbierał nawet telefonów. Nie odzywał się od dwóch tygodni, a ja nie potrafiłam ukrywać, że sprawia mi tym spory ból. Po tym, jak spędzaliśmy wspólnie niemal każdą chwilę, jak wspólnie przechodziliśmy przez jego rehabilitację, jak wspierałam go na każdym kroku,on jak gdyby nigdy nic, wypiął się na nas wszystkich. Górę wzięła jego ambicja i pragnienie sławy. Jego głównym celem stał się powrót do zespołu i droga na szczyt piłkarskiej kariery. Z czasem przyzwyczaiłam się do ciągłej nieobecności młodego Alcantary, nie wyczekiwałam momentu, kiedy pojawi się w moich drzwiach, czy gdy na wyświetlaczu mojego telefonu zawita jego imię. To nie miało nastąpić, a ja oswajałam się z ową myślą.
- Wpadł w manię treningu, trochę ochłonie i wszystko wróci do normy - mruknął dos Santos, który jako jedyny szukał jeszcze jakiegoś usprawiedliwienia dla zachowania Brazylijczyka.
- Kochany, naiwny Jona - zaśmiał się Bartra - Dopóki nie będzie potrzebował pomocy, nie licz na to, że się odezwie.
- Stara się nadrobić stracony czas, to przecież normalne - usilnie ustawał przy swoim. Katalończyk nie chcąc się kłócić, jedynie pokiwał głową.
- Przynajmniej teraz jestem najlepszy w Fifę z całego towarzystwa - Marc zadowolony rozsiadł się wygodnie na fotelu.
- Chciałbyś cieniasie - zaśmiałam się i sięgnęłam po pady - Szybka rundka i się przekonamy.



Tak nagle zniknąłeś z mojego życia... Jednego dnia siedzieliśmy, wspólnie ciesząc się z Twojego powrotu do treningów, by następnego nie dostać choćby głupiego sms'a czy innego znaku życia od Twojej osoby. Nie dostałam go też dnia nstępnego, czy przez następny miesiąc. Nie mam pojęcia co się z Tobą stało, czemu się tak zachowywałeś. Mam tylko nadzieję, że osiągnąłeś zamierzany efekt. A ja? Jakoś radziłam sobie bez Ciebie. Było ciężko i tęskniłam jak cholera, ale Marc i Jona tak bardzo starali się zakryć pustkę, którą po sobie zostawiłeś. W końcu nauczyłeś mnie żyć bez siebie. Wkrótce nauczyłeś mnie również nienawidzić.






Siedziałam w kuchni, nie przestając się śmiać z opowiadanych przez blondyna żartów. Ostatnimi czasy mój kontakt z kolegą z klasy, Davidem zdecydowanie uległ polepszeniu, więc jego częste wizyty stały się normalnością. Czasami, jak zeszłej nocy, zostawał u mnie na noc, gdy nie zdążyliśmy nacieszyć się sobą za dnia. Teraz siedział naprzeciw mnie popijając parującą kawę i opowiadając te swoje głupie historyjki, a ja znów czułam się szczęśliwa. Można powiedzieć, że zastąpił mi Rafę, był jego nową, niedoskonałą wersją. Bo przecież nikt nie mógł dorównać oryginałowi. Mi to jednak wystarczało. Te rozczochrane blond włosy, nieliczne piegi i szeroki, szczery uśmiech stały się moją ostoją. To właśnie David sprawiał, że śmiałam się w głos, mimo, że przed chwilą jeszcze miałam ochotę się rozpłakać, to on wykłócał się ze mną, kto robi lepszą kawę i starał się udowodnić, że koszykówkę też da się lubić. Był, a to wystarczało. 
- Wskakuj w dresy, idziemy porzucać - zawołał zadowolony podnosząc się z krzesła. Widząc moją skrzywioną minę roześmiał się i podszedł do mnie - Nie ma nie, nauczę Cię conieco. 
Nie potrafiłam mu się oprzeć więc chwilę później już zmierzaliśmy w stronę osiedlowego boiska. 
Nigdy nie byłam przekonana co do tego sportu, jednak David sprawił, że świetnie się bawiłam.
- Stary ona nie cierpi kosza, daj se spokój - usłyszałam za plecami gdy starałam się wyrwać chłopakowi piłkę z rąk. Odsunął się ode mnie spoglądając na postać stojącą za nami - Na takie marne zagrywki to ty jej nie wyrwiesz, więc sobie daruj. Możesz już iść, narazie.
Blondyn spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Spuściłam wzrok zagryzając wargi. 
- Nie musisz tego słuchać, więc chyba faktycznie lepiej jak pójdziesz. Wyjaśnię to i zadzwonie później, okej? - spojrzałam na niego niepewnie. 
- Jesteś pewna? - Kiwnęłam głową mrucząc ciche przepraszam. Z lekkim zawahaniem chłopak sięgnął po piłkę i całując mnie w policzek, oddalił się.
- Co to kurwa miało być? - podeszłam do chłopaka stojącego przy ławce. Ten roześmiał się kręcąc głową. 
- Nie powiesz mi, że masz aż tak słaby gust. 
- Ciebie akurat to powinno najmniej obchodzić - skrzyżowałam ręce na piersi, patrząc na niego gniewnie - Możesz mi lepiej powiedzieć czym byłeś tak cholernie zajęty, przez ostatni miesiąc, że nie raczyłeś się słowem odezwać. 
- I z tej desperacji, że ja się nie odzywam zaczęłaś się puszczać z jakimiś blond pedałami? - prychnął pod nosem, mierząc mnie wzrokiem.
- Słucham? Kurwa Rafa, co się z Tobą dzieje? 
- Ze mną? Raczej mi powiedz co jest z tobą, że takie byle chucherko cię zadowala. Ale przyznaj - chwycił mnie za ramię, pochylając się nade mną - Mi nikt nie dorówna - uśmiechnął się szeroko, a ja z obrzydzeniem wyrwałam rękę z jego ościsku i cofnęłam się kilka kroków.
- Nie mam pojęcia kim jesteś, ale nie chcę cię znać, dla mnie właśnie przestałeś istnieć - starając się powstrzymać napływające łzy, ruszyłam w stronę bloków.
- I tak jeszcze zatęsknisz i do mnie wrócisz - Usłyszałam jak woła za mną i przyspieszyłam zaciskając pięści. Nigdy nie czułam równie silnej nienawiści co w tej chwili. Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, jak rozładować gniew. Było tylko jedno miejsce, które przyszło mi na myśl.





***
Mogę się pochwalić, że przed chwilą napisałam epilog do tego opowiadania. Dobijemy do dziesiątego odcinka i kończymy ;)
Coraz sprawniej idzie mi pisanie historii o Kubie Koseckim, więc myślę, że po zakończeniu tego opowiadania, ruszę z tamtym projektem.
Nielicznym, którzy zostali z tą historią, dziękuję i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną do końca ;)
A mojemu najukochańszemu, biednemu Jonathanowi życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
Kontuzje są do dupy.

poniedziałek, 21 października 2013

Five

- Co ten debil zrobił, przecież to powinien być gol. Kurwa ja bym to trafił! - Słyszałam krzyki poddenerwowanego Bartry, który z Rafą oglądał mecz w salonie. Roześmiałam się, przygotowując z Jonathanem kanapki.
- Taki mądry, to ciekawe czemu nie w pierwszym składzie - uśmiechnął się pod nosem Meksykanin. 
- Lepiej nie mów tego przy nich, jeśli ci życie miłe.
- Wiem, wiem, panowie zbyt ambitni - kiwnął głową wylewając na kanapkę tonę keczupu. Był zdecydowanie tym typem, który wszystko jadł z tym dodatkiem, którego musiało być cholernie dużo. Zaśmiałam się pod nosem patrząc jak czerwony płyn zakrywa całą kromkę.
- A tobie sie nie marzy pierwszy skład?
- Wiadomo, że się marzy, po prostu wiem, że nie można mieć wszystkiego od zaraz i że kiedy przyjdzie odpowiedni czas, dostane powołanie. Nic tu nie da takie spinanie się, jeśli jesteś dobry i pracujesz ciężko na treningach to osiągniesz wszystko - wzruszył ramionami, zabierając się za swoją kanapkę.
- Miło jest usłyszeć czyjeś normalne podejście do tego. Ich ambicje już powoli zaczynają mnie przygniatać - uśmiechnęłam się pod nosem upijając łyka coli. 
- No kurwa, przecież oni grają jak jakiś durny czwarto-ligowiec ! - dobiegł nas głos z salonu. Oboje się roześmieliśmy.
- Cholera - mruknął chłopak patrząc na czerwoną plamę, która pojawiła się na jego koszulce.
- Więcej tego świństwa trzeba było na kanapkę nawalić - pokręciłam głową z dezaprobatą - idź to zapierz, bo potem się tego nie pozbędziesz. Ja idę nakarmić ambicje gwiazd - wskazałam na talerz z kanapkami, na co chłopak lekko się zaśmiał i wyszedł do łazienki. Moje pojawienie się w salonie zostało entuzjastycznie przyjęte, jednak mi nie poświęcono tyle uwagi co przyniesionemu przeze mnie jedzeniu. 
- Prowadzimy dwoma bramkami, a wydzieracie się jakbyśmy przynajmniej dziesięć w dupę mieli - rozłożyłam się wygodnie na kanapie między chłopakami. 
- Bo grają jak cioty no przecież to już...
- Wy byście lepiej zagrali, wiem, wiem - przerwałam Rafie, kiwając głową. 
- A ty co, chodzenie w ciuchach już ci się znudziło? - rzucił Bartra patrząc na wchodzącego do salonu dos Santosa. 
- Dzisiaj na siłce się napracowałem to trzeba się pochwalić kaloryferkiem - zaśmiał się, klepiąc się po idealnie wyrzeźbionych mięśniach brzucha. 
- Też mi coś, mam lepszy - prychnął Rafinha.
- Chciałbyś - Meksykanin przesłał mu całusa i usiadł na fotelu. 
- No właśnie Rafa, chciałbyś. Żaden z was nie ma lepszego ode mnie - Marc dumnie wypiął pierś.
- Błagam, słyszałam to już jakieś milion razy - jęknęłam - Możemy jednak skupić się na meczu?





Po obejrzanym meczu, godzinach spędzonych na grze w fifę i sporej ilości przelanego alkoholu z zadowoleniem przyjęłam spokój jaki panował po wyjściu chłopaków.Usadowiłam się wygodnie na kanapie, przymykając powieki. Po chwili do moich nozdrzy wdarł się zapach ukochanej karmelowej herbaty. Otworzyłam oczy, z uśmiechem przyjmując od Rafy kubek parującego płynu. Usiadł obok mnie na kanapie, układając sobie moje nogi na swoich kolanach.
- Carl mówi, że moja noga zaskakująco szybko wraca do normy - uśmiechnął się pod nosem - Jak tak dalej pójdzie to za jakieś trzy miesiące wrócę do treningów.
- Ileż to razy ci powtarzałam, że jeśli wystarczająco mocno czegoś chcesz, to to dostaniesz.
- A co jeśli teraz mam cholerną ochotę zapalić? - roześmiał się, zakładając ręce za głowę.
- To masz szczęście, bo pan Bartra należy do tych zapominalskich - głową wskazałam leżące na stole zawiniątko. W oczach chłopaka pojawiły się iskierki radości.
- Więc na co czekamy? - wyciągnął się sięgając po swój cel.
- Daj mi chwilę, tylko się trochę odświeżę - nie czekając na jego odpowiedź podniosłam się z kanapy i skierowałam do łazienki. Po szybkim prysznicu weszłam do swojego pokoju, przeczesując dłonią mokre włosy. Rafa leżał, wygodnie rozłożony na łóżku.
- Lubię cię w takim stroju - przyglądał się uważnie mojemu ciału, okrytemu krótkimi spodenkami i obcisłym topem.
- Jeśli cię to rozprasza, mogę się przebrać - zaśmiałam się, podchodząc do łóżka.
- Nie mam z tym najmniejszego problemu, zostań tak - uśmiechnął się szeroko, robiąc mi miejsce obok siebie.  Ulokowałam się tam, biorąc od przyjaciela odpalonego przez niego blanta.
- Jak już będę miał wystarczająco kasy, to sobie postawie jakiś ładny domek pod Barceloną - mruknął wypuszczając w górę biały dym - A tobie oczywiście wybuduje tuż obok, żeby nie było - zaśmiał się.
- Ale musi mieć duży ogródek i basen.
- Co tylko zapragniesz kochanie - uśmiechnął się i mocno zaciągnął.
- W końcu będę mogła mieć psa - mruknęłam, unosząc kąciki ust.
- Marc i Jona walną sobie chaty obok nas, wyobrażasz sobie taką dzielnice? - zaśmiał się - Sam nie wiem, czy współczuć, czy zazdrościć sąsiadom.
- Nic, tylko zazdrościć - obróciłam się na bok, spoglądając na przyjaciela.
- I wtedy już będziemy tak cholernie szczęśliwi, że nic tego nie zepsuje. Nie będzie upierdliwego brata, ojca, który nawet nie stara się nim być czy całej gównianej reszty. Tylko my i nasze miliony - pogładził mnie po policzku delikatnie się uśmiechając.
- A co jeśli do tego czasu coś między nami się zjebie? Albo któryś z was zmieni klub?
Pokręcił energicznie głową, przykładając mi palec do ust.
- Nic się nie zjebie, jasne? Nawet tak nie mów - pochylił się nade mną, a po chwili czułam jak delikatnie muska wargami moje usta.  Niepewnie, lekko drżąc, całował mnie coraz namiętniej, przyciągając bliżej siebie. Czułam ciepło bijące od jego ciała, przyspieszone bicie serca i jego dłonie błądzące po moich plecach. Wplotłam dłoń w jego gęste włosy oddając się tej chwili. Odsunął się delikatnie, aby zaczerpnąć powietrza. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się w typowy dla niego sposób. Pełen pewności siebie i satysfakcji.



W okresie twojej rehabilitacji zbliżyliśmy się do siebie bardziej, niż którekolwiek z nas mogłoby się tego spodziewać. Spędzaliśmy wspólnie większość wolnego czasu, którego przecież miałeś aż za dużo. Gdy musiałam się uczyć, Ty siedziałeś przy mnie, bawiąc się moimi włosami, czy pomagając mi tworzyć notatki. Pewnie zdajesz sobie sprawę z tego, jak mocno mnie rozpraszałeś. Kumulacją całego napięcia, jakie się między nami wytworzyło, była właśnie ta noc, gdy po raz pierwszy oddaliśmy się naszym pragnieniom, cieszyliśmy się sobą, w sposób raczej nie wskazany dla przyjaciół. Nie żałowaliśmy tego, ani nie wpłynęło to na nasze relacje. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.








coś mnie naszło, jest nowy.
do moich ulubieńców nie należy, przepraszam za słaby poziom.
czasu wolnego coraz mniej, ale postaram się jeszcze coś stworzyć.


Mockingjay