- Jesteś pijany... Kurwa Marc jak zadzwoniłeś kazałeś mi tu być jak najszybciej się da, to byłam pewna, że coś się stało, a wy po prostu się najebaliście?
- Nie, nie, nie - pokiwał palcem z poważną miną- Stało się,bo przez tego kretyna wywalili nas z klubu, a teraz nie mogę go nawet stąd zabrać, bo delikatnie mówiąc odleciał - wskazał na siedzącego na krawężniku Rafinhe i z niezadowoleniem tupnął nogą. Westchnęłam, wywracając oczami.
- Za co was wywalili?
- Pan Alcantara musiał się popisać i obić mordę jakiemuś kolesiowi, a akurat wyrywałem zajebistą laskę! - krzyknął jeszcze bardziej oburzony - Jak zaczął obrywać to rzuciłem się, żeby mu pomóc, no a pierdolona ochrona rzuciła się na nas.
- Sam się prosił! - zawołał Brazylijczyk, nie podnosząc głowy.
- Możesz mi łaskawie wyjaśnić, co niby ma znaczyć sam się prosił - klęknęłam przed przyjacielem, delikatnie pociągając go za włosy, zmuszając aby podniósł wzrok.
- Spinał o coś cały wieczór, kozaczył jakby był Bóg wie kim, to w końcu nie wytrzymałem. Po pierwszym uderzeniu mu ten durny uśmieszek z gęby zszedł. Należało mu się, serio - mruknął, jakby starał się usprawiedliwić przede mną i samym sobą.
- Kurwa Rafa, nie możesz od tak okładać ludzi pięściami, ogarnij się trochę...
- Ale żebyś ty widziała jak on go napierdalał, słuchaj pieprzony Mike Tyson, mówię ci - Zadowolony Bartra zataczał się gdzieś obok nas. Rafa podniósł na niego gniewne spojrzenie.
- Morda - mruknął, a Hiszpan unosząc dłonie, oddalił się lekko.
- Jesteś debilem - ze złością spojrzałam na skulonego na krawężniku przyjaciela - Podnoś swoje wojownicze cztery litery, wracasz do domu.
- Nie mogę - jęknął.
- A to czemu?
- Jestem najebany w trzy dupy - złapał się rękoma za głowę. Odetchnęłam głęboko, szukając wsparcia u Bartry, ten jednak wolał tańczyć dookoła jednej z latarni.
- Chodź, pomogę ci - objęłam chłopaka w pasie i pomogłam mu wstać - Czemu nie zabraliście Dos Santosa ze sobą? Może chociaż on by do tego wszystkiego nie dopuścił.
- Pojechał do jakiejś swojej rodziny na weekend - Marc, który w dalszym ciągu pozostawał w dobrym nastroju podbiegł do nas i zarzucił rękę przyjaciela na swoje ramie. Jego niemały wzrost spowodował jeszcze większe utrudnienie w poruszaniu się dla Alcantary, nie wspominając już o jego niedawno kontuzjowanej nodze, która nadal nie była w pełni sprawna.
- Marc, ty nie masz jutro meczu? - uświadomiłam sobie, że Bartra raczej nie powinien dzisiaj tak mocno imprezować, w końcu już jutro gra mecz ligowy, a gdyby trener się dowiedział, pewnie wyleciałby ze składu.
- Mam, ale ten debil mnie błagał, żeby wyjść się napić, jęczał, że ma doła i musi to zalać alkoholem, musiałem z nim iść. Wyobrażasz sobie, co by było gdyby przylazł tam sam?
Spojrzałam z politowaniem na Brazylijczyka, który włóczył nogami, oparty na naszych ramionach. Podziwiałam Marca, za to, że tak bardzo ryzykuje, dla dobra swojego przyjaciela. Ta dwójka mogłaby pójść za sobą w ogień i nie raz już mnie uświadczyli w przekonaniu, że to nie tylko puste słowa. Na szczęście ich ulubionym klubem był ten niedaleko naszych mieszkań więc szybko znaleźliśmy się na osiedlu.
- Idź trochę odpocznij, prześpij się, ja się nim zajmę - zwróciłam się do Hiszpana. Ten po upewnieniu się, że poradzę sobie sama, pożegnał się i odszedł w swoją stronę.
- Przepraszam - szepnął chłopak gdy staraliśmy się pokonać kolejne metry - Zawsze tylko muszę narobić kłopotu i komplikować innym życie.
- Masz zamiar się teraz nad sobą użalać?
Nie odpowiedział już. Szedł z pokornie opuszczoną głową, koncentrując się na utrzymywaniu pionowej pozycji.
Kochałeś awantury. Kochałeś robić wokół siebie zamieszanie, nigdy nie mogłeś pozwolić na to by ktoś Cię przyćmił. Pięści używałeś zdecydowanie za często, zawsze niepotrzebnie. Tak dbałeś o swoją wielką karierę, równocześnie wieszając ją na włosku poprzez tak dziecinne wybryki. Mógłbyś choć raz dla odmiany najpierw pomyśleć potem robić. Słyszałeś to zdanie z milion razy, ale nigdy nie widziałam efektów. Sam się prosił. Twoja stała wymówka. Dobrze wiemy, że większość tych bójek to Ty spowodowałeś. Twoje przerośnięte ego, zbytnia pewność siebie i południowy temperament. A Marc? Szedł za Tobą w najgorsze bagno, żeby potem ratować Ci tyłek. Mam tylko nadzieję, że w końcu dorosłeś.
Obudzona hałasem dochodzącym z kuchni i zapachem tostów przetarłam leniwie oczy i przeszłam do kuchni w której Rafinha właśnie wykładał na talerze przypieczony w tosterze chleb.
- Śniadanko na przeprosiny? - uśmiechnął się szeroko, wyciągając ręce w moim kierunku. Przytuliłam się do chłopaka i lekko zaśmiałam.
- Główka boli? - rozczochrałam jego lekko już przydługie włosy, co wywołało na jego twarzy grymas.
- Jak cholera - jęknął
- No to masz za swoje - pocałowałam go w policzek i usiadłam przy stole. Od razu postawił przede mną kubek z moją ulubioną białą kawą.
- O której zaczynasz pracę? - oparł łokcie na stole, zajadając się swoją twórczością.
- Tradycyjnie osiemnasta - niepewnie spróbowałam tosta i ku własnemu zaskoczeniu musiałam przyznać, że był dobry.
- Pójdziesz ze mną na mecz? Zaczynają o czternastej, a muszę iść ich wspierać, chociaż z trybun...
- Nie ma problemu - uśmiechnęłam się na co chłopak odpowiedział jeszcze szerszym uśmiechem - O której masz rehabilitacje?
- Za godzinę - spojrzał na zegarek - Jak wrócę skoczymy gdzieś na obiad i pójdziemy na mecz, pasuje? - przytaknęłam głową. Zresztą, co by to dało gdybym powiedziała, że mi to nie pasuje? I tak w końcu postawiłby na swoim, jak to miał w zwyczaju.
- Zagrał bym to lepiej - mruknął opadając na oparcie krzesełka - Cholera, powinienem tam być teraz i im pomóc.
- Niedługo wrócisz do składu - mruknęłam nie odrywając wzroku od murawy - Bartra w życiowej formie to nie jest, zgadnijmy dzięki komu?
- Potrzebowałem go noo - jęknął przecierając dłońmi twarz.
Spojrzałam na niego z politowaniem.
- No tak zapomniałam, że ty i twoje potrzeby zawsze stoicie na pierwszym miejscu.
Nie odpowiedział. Zabrał swoje rzeczy i pokuśtykał do wyjścia z trybun. Prychnęłam pod nosem ponownie skupiając się na meczu. Jego ego nie mogło pozwolić na wysłuchiwanie takich rzeczy, a jego odruchem obronnym zazwyczaj była agresja, jednak przy mnie ograniczał się do ucieczki.
Wycierałam setny tego wieczora kufel przysłuchując się odgłosom dochodzącym z głębi baru. Panowała tradycyjna wrzawa, ktoś się śmiał, ktoś krzyczał, ktoś pijany błagał jedną z kelnerek o kolejną kolejkę, a wszystkiemu towarzyszyła przyjemna, lekko rockowa muzyka. Może nie była to wymarzona robota, ale pozwalała mi samodzielnie się utrzymać, zanim skończę szkołę.
- Staniesz przy barze? Muszę wyjść na chwilę - obok mnie znalazła się Mel, wysoka szczupła blondynka, którą natura obdarzyła nieco zbyt hojnie. Wiedziałam, że chwila przeciągnie się do godziny, podczas której dziewczyna będzie oddawała się przyjemności z jednym z pijanych klientów, gdzieś na zapleczu. Mimo to kiwnęłam głową i podeszłam do baru. Spadła na mnie lawina zamówień, które starałam się wykonać jak najszybciej przy tym pamiętając o choćby namiastce uśmiechu. Wśród pijanych głosów dosłyszałam jeden, który tak dobrze znałam.
- Piwo - siedział przy barze z szerokim uśmiechem. Podałam mu zamówienie, a w tym czasie ruch trochę się zwolnił.
- Cycata znowu na zapleczu? - zagadnął nie przestając się uśmiechać. Skarciłam go wzrokiem i mruknęłam aby mówił o tym nieco ciszej - Może kiedyś i na mnie trafi - zaśmiał się.
Pamiętasz te dni, gdy najpierw na śmierć się na mnie obrażałeś za parę słów prawdy, które atakowały twoje ego, a potem jakby nigdy nic przychodziłeś do mnie? Zachowywałeś się jakby nigdy nie było rozmowy, nie przepraszałeś, bo to oznaczałoby, że miałam racje. Tego nigdy nie mógłbyś przyznać. Za to w udawaniu, że nic się nie stało byłeś mistrzem, Rafaelu.
***
Skończyły się wakacje, czas wrócić do obowiązków.
Niestety ogrom pracy jaki na mnie spadł w tym roku nieco mnie przeraża, więc częstotliwość dodawania nie będzie powalać.
ale do tego się już chyba przyzwyczaiłyście.
Masę zaległości na waszych blogach postaram się stopniowo nadrobić.
Do następnego ;)
P.S. Transfery zostawię bez komentarza...
P.S. Transfery zostawię bez komentarza...