niedziela, 7 lipca 2013

Three

Obserwowałam jak moi najlepsi przyjaciele stoją dumnie obok reszty składu Barcelony B. Mimo, że to był zaledwie towarzyski mecz, oni czuli się zaszczyceni mogąc reprezentować barwy Blaugrany, grając z herbem katalońskiego klubu na piersi. Widziałam to, po ich twarzach, po tych skupionych minach i minimalnie uniesionych kącikach ust. Sama byłam z nich dumna. Znałam ich od tylu lat, obserwowałam, jak rozwijają się piłkarsko, jak osiągają kolejne sukcesy i jak ciężko pracują by osiągnąć ten wymarzony cel - zagrać w pierwszym składzie Barcelony. Byli coraz bliżej, a ja cieszyłam się ich szczęściem.


 To Wy nauczyliście mnie kochać piłkę, wiesz? W czasie, gdy inne dziewczyny stroiły się i spędzały czas z przyjaciółkami w centrum handlowym, ja z pełnym skupieniem obserwowałam dwudziestu mężczyzn biegających za jedną piłką. Sprawiliście, że bezgranicznie pokochałam ten sport, oddając mu całe swoje serce. To dzięki Wam i z Wami spędziłam te wszystkie wieczory, ciesząc się z wygranych Barcelony, czy płacząc po przegranej. Przeżywałam te mecze prawdopodobniej najbardziej z nas wszystkich. Ile to razy śmiałeś się widząc łzy w moich oczach po przegranym meczu. Ty raczej odreagowywałeś agresją, uderzałeś pięściami w kanapę rzucając przy tym wiązanki niezbyt przyjemnych słów. Gorzej przyjmowałeś tylko swoje porażki. Po zawalonym meczu, czasami aż strach było do Ciebie podchodzić. Ty i Twój pieprzony wybuchowy temperament. Często zastanawiam się, jakim cudem jeszcze nikogo nie zabiłeś.




Ostatnie minuty meczu, po dość wyrównanej grze Barca B prowadziła 1;0. Po golu Thiago.  Widziałam wewnętrzną walkę jaką toczył Rafinha, pomiędzy radością z wyjścia na prowadzenie, a irytacją faktem, że to właśnie jego brat zabłysnął w tym meczu. I oto w 87 minucie dostał okazje, aby pokazać światu, że dorównuje bratu w umiejętnościach, dzięki długiemu podaniu od Sergio i zawrotnej prędkości w jakiej pokonał dzielące go od piłki metry, wyprzedzając obrońców i znajdując się sam na sam z bramkarzem. To musiało zakończyć się golem. Mocno zaciskałam pięści, obserwując jak pokonuje kolejne metry. Jeden z przeciwników postanowił go dogonić, a po chwili widziałam tylko jak Rafa zwija się z bólu tuż przed polem karnym. Wydałam z siebie krótki krzyk rozpaczy, który zniknął gdzieś w gwizdach kibiców Barcelony. Łzy zbierały się w moich oczach, gdy chłopak w dalszym ciągu nie podnosił się z murawy, trzymając się kurczowo w okolicach prawej kostki. Pięścią uderzał w murawę, wykrzywiając twarz z bólu. Potem wszystko działo się tak cholernie szybko. W sekundę później stałam w tunelu, patrząc jak sanitariusze znoszą go na noszach, zaraz potem siedziałam na szpitalnym korytarzu, czekając, aż zakończą się badania. Ukryłam twarz w dłoniach, klnąc ze zdenerwowania i modląc się, aby to nie było nic poważnego. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i podniosłam wzrok. Mina przyjaciela nie zapowiadała nic dobrego. Szedł poparty o lekarza z usztywnieniem na prawej nodze.  Starszy mężczyzna uśmiechnął się pokrzepiająco i zostawiając piłkarza wrócił do swojego gabinetu. Brazylijczyk zdenerwowany opadł na jedno z krzesełek, wyrzucając z siebie niezrozumiałe dla mnie słowa. Wiedziałam, że jest cholernie źle, bo portugalskiego używał tylko w wyjątkowo krytycznych sytuacjach. Niepewnie położyłam rękę na jego ramieniu. Podniósł gwałtownie głowę, spoglądając na mnie. Ból w jego spojrzeniu łamał mi serce.
- Achilles - wyrzucił z siebie ponownie spuszczając głowę - Przynajmniej cztery miesiące bez gry. Cztery jebane miesiące, czujesz to? - podniósł głos, zaciskając ręce na siedzeniu - Teraz, tuż przed startem sezonu, kiedy miałem pokazać światu, że należy mi sie ten pierdolony pierwszy skład, to miał być mój sezon. Zamiast tego dostałem niesprawną nogę, kurewski ból i brak jakichkolwiek szans na osiągnięcie czegokolwiek w najbliższym czasie. Zawsze ja, kurwa mać, zawsze.
Objęłam chłopaka ramieniem  i niepewnie przytuliłam. Wiedziałam, że żadne słowa teraz nie polepszą jego stanu, musiał ochłonąć, oboje musieliśmy. Czułam jak serce pęka mi na milion kawałeczków gdy patrzyłam na jego zabandażowaną nogę. Pozbawić Rafinhe możliwości gry w piłkę, to jak pozbawienie go tlenu. To miały być najgorsze miesiące w jego dotychczasowym życiu, a ja musiałam mu pomóc przez nie przetrwać.




- I jak badania? Co ci jest? Coś poważnego? - Thiago zaniepokojony obsypał nas lawiną pytań, po tym jak otworzył nam drzwi do ich mieszkania.
- Kurewsko poważne, dzięki za troskę - mruknął zirytowany, młodszy z braci rzucając w kąt torbę treningową - Coś do picia? - rzucił w moim kierunku, kuśtykając w kierunku kuchni.
- Pomogę ci - chciałam ruszyć za przyjacielem, ale zatrzymał mnie ruchem ręki.
- Nie jestem niepełnosprawny, poradzę sobie. Idź do mojego pokoju, zaraz przyjdę - zniknął w kuchni, a ja spojrzałam na Thiago. Patrzył z troską i pewnego rodzaju strachem na brata. 
- Możesz chociaż ty mi powiedzieć co mu jest? - zwrócił się w moją stronę - Od niego się tego na pewno nie dowiem.
- Zerwany achilles, kilka miesięcy pauzy - mruknęłam, patrząc w kierunku drzwi w których przed chwilą zniknął Rafinha - To będzie dla niego cholernie trudny okres.
- Mogłabyś się nim opiekować? Bóg wie, co mu teraz strzeli do głowy, a mnie nawet do siebie nie dopuści, nie mam jak mu pomóc - spuścił głowę, chowając ręce w kieszeniach - Wiem, jak duży masz na niego wpływ, po prostu nie pozwól mu się teraz załamać i stoczyć na dno, musi walczyć i wrócić po tej kontuzji, wiem, że da rade, tylko potrzebuje wsparcia. 
- Zrobię wszystko co w mojej mocy, obiecuję - niemrawo się uśmiechnęłam i wymijając chłopaka weszłam do pokoju jego młodszego brata. 
- Czekaj, pomogę ci z tym - usłyszałam za drzwiami głos Thiago.
- Nie potrzebuje żadnej pomocy - wykrzyknął Rafinha, a po chwili dobiegł mnie odgłos tłuczonego szkła. Wybiegłam z powrotem na korytarz, patrząc na stojących w nim chłopaków. Thiago w lekkim otępieniu przyglądał się resztkom szklanki leżącym na podłodze, a Rafa przenosił gniewne spojrzenie ze swojego brata na mnie.
- Idź lepiej do siebie - rzuciłam do starszego z braci, który tylko kiwnął głową i zniknął za drzwiami swojego pokoju. Podeszłam bliżej przyjaciela.
- Uważaj, pokaleczysz się - spuścił głowę, patrząc na odłamki szkła.
- Przynieś zmiotkę z kuchni, ogarniemy ten syf - kucnęłam, zbierając największe części tego, co zostało ze szklanki. Bałam się tych wybuchów złości Brazylijczyka. Zbyt często tracił panowanie nad sobą i mimo, że wiedziałam, że nigdy umyślnie by nikogo nie zranił to obawiałam się, jakie konsekwencje może kiedyś przynieść jego zachowanie. Bez słowa zgarnął na zmiotkę szkło, po czym wrócił z nową szklanką. Wziął do ręki odstawioną wcześniej cole i kiwnął głową w kierunku swojego pokoju.
- Nie mam zamiaru teraz znosić ciągłego użalania się nade mną, oszaleje - ukrył twarz w dłoniach, siadając na łóżku - Boje się - szepnął drżącym głosem.
- Czego? - usiadłam obok niego.
- Że już nie wrócę do formy z przed kontuzji, że przez to stracę wszystko, na co tyle pracowałem,że skończę z niczym.
- To oczywiste, że nie wrócisz do formy z przed kontuzji - podniósł wzrok, uważnie mi się przyglądając - Wrócisz jeszcze lepszy, jeszcze silniejszy i bardziej zmotywowany, aby dalej piąć się na szczyt. Każdy piłkarz przechodzi przez coś takiego, ale przecież nie kończą kariery z powodu jednego urazu. To jest pewnego rodzaju test, sprawdzający twój charakter, który musisz przejść, aby pokazać sobie i światu, że nie jesteś tu przypadkowo, że osiągniesz to co zamierzasz i nic nie stanie ci na drodze. Nie możesz się teraz poddawać i jeśli nie chcesz, żeby inni się nad tobą użalali to sam na początek z tym skończ. 
- Nie dał bym sobie rady w życiu bez ciebie, wiesz? - spojrzał na mnie z pełną powagą - Gdyby nie ty... Pewnie już dawno bym się załamał i rzucił to wszystko w pizdu. Choćbym nie wiem jak bardzo chciał, nie jestem w stanie ci pokazać jak bardzo wdzięczny ci jestem i jak bardzo mi na tobie zależy, ale chcę, żebyś wiedziała... Ja bez ciebie nie istnieje - szepnął ponownie spuszczając wzrok. Patrzyłam na niego zaskoczona. Wielokrotnie już rozmawialiśmy o uczuciach, o naszych relacjach, ale jeszcze nigdy nie usłyszałam od niego tak szczerego i poważnego wyznania. 
- To chyba to działa w dwie strony, co? - uśmiechnęłam się lekko, wtulając w tors przyjaciela. Otoczył mnie ramieniem, jeszcze mocniej do siebie przytulając - Nie wyobrażam już sobie życia bez ciebie i mimo, że masz tak cholernie dużo cech, które mnie strasznie irytują, to wiem, że nikt nie jest w stanie mi ciebie zastąpić. Często cię nienawidzę za to, jak ważną rolę w moim życiu odgrywasz, jak bardzo uzależniona od ciebie jestem, ale gdyby nie ty, nie poradziłabym sobie z tym wszystkim przez co przeszliśmy wspólnie. 
- Mogę mieć do ciebie jedną prośbę? 
- Znasz odpowiedź - odchyliłam delikatnie głowę, spoglądając mu w oczy.
- Obiecaj, że nic nigdy nie zjebie naszej przyjaźni, że już zawsze będziemy razem i cokolwiek by nie stanęło na naszej drodze, pokonamy to wspólnie - oparł czoło o moje, patrząc mi w oczy.
- Obiecam, tylko jeśli ty zrobisz to samo.
- Obiecuję - odpowiedział pewnie, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Obiecuję - powtórzyłam po nim, lekko się uśmiechając.



Pamiętasz jeszcze ten wieczór, gdy doznałeś swojej pierwszej poważnej kontuzji? Pamiętasz te wszystkie słowa i obietnice, wszystko to o czym rozmawialiśmy zanim do Twojego pokoju wpadł przerażony Marc, wypytując o Twój stan i wyzywając od najgorszych kolesia, który Cię tak urządził? Wszystko to co wtedy mówiłeś... Wydawałeś się szczery. Na tyle szczery, że ja naiwna w to uwierzyłam. Wierzyłam, że naprawdę jestem dla Ciebie ważna, że mnie potrzebujesz. Bo widzisz, ja wtedy mówiłam zupełnie szczerze, nie wyobrażałam sobie życia bez Ciebie, byłeś dla mnie jak tlen, pozwalałeś mi normalnie funkcjonować, nadawałeś sens mojemu życiu. Gdyby wtedy ktoś mnie zapytał, co by się stało, gdybyś wtedy odszedł, zostawił mnie samą, zapewne odpowiedziałabym, że zginęłabym bez Ciebie. Najwyraźniej los postanowił to sprawdzić.






***
Ponownie wypadłam z tego bloggowego rytmu, zaległości rosną, a ja mogę jedynie ponownie przeprosić. Wakacje pochłonęły mnie całkowicie, nie mam pojęcia kiedy wrzuce coś nowego tutaj, czy na pozostałe blogi. A to co wyżej, jest chyba moim ulubionym rozdziałem, z tych jak dotąd stworzonych. Chociaż i tak pozostawia wiele do życzenia. Bla bla bla. 
Miłych wakacji ;*  

Mockingjay